środa, 26 września 2012


budzę się po trzeciej w nocy i myślę, co to ja mam dzisiaj do zrobienia i czy ogarnę. budzę się koło piątej i to samo. koło szóstej - a! jak fajnie, że mogę jeszcze chwilę pospać. zmęczona wstaję o w pół do siódmej - o boże, dziś tyle godzin w pracy, tyle załatwiania, znowu ta bieganina i jeszcze ten obiad ugotować. nie mam na to siły. jakbym dźwigała na plecach stu kilowy worek. i tak codziennie. jak w klatce. co prawda, później się rozkręcam i jakoś daję radę ale noc i poranki to męczarnia. kiedyś chociaż w weekendy umysł wrzucał na luz a teraz ni chu, chu - pracuje na pełnych obrotach.

może najwyższa pora udać się do pana psycho po tabletki na radość?
bo troszki już nie wyrabiam.